Otwierasz książkę, wertujesz kartki, słyszysz każde, nadzwyczaj głośne dzisiaj, tyknięcie zegara na ścianie. Spoglądasz na niego co chwilę, by upewić się, czy minuta aby napewno już upłynęła. Rozchwiany wzrok lata pomiędzy tym, co na kartce, a tym, co wkoło Ciebie. Czujesz napięcie. Masz ochotę na kawę. No nic to, trzeba sobie dogadzać w końcu. Po zrobionej kawie, siadasz do książki z telefonem, aby sprawdzić, czy kumpela przypadkiem na fejsbuku nie odpisała. Kilka czynności później, nikomu zreszta nie potrzebnych czynności, łapiesz się na tym, że pół godziny już dawno minęło. Koniec nauki! Pora zwijać śmieci do szafki. Ewentualnie szuflady. Albo kosza.
Znasz to?
Ja znam. Głównie z pierwszych nieśmiałych podrygów pomysłu pod kryptonimem „nauczę się niemieckiego”. Nie było prosto. Nie było łatwo. I często nie tak, jak bym chciała. To nie angielski. To nie francuski. Ani włoski. No przecież! Niemiecki to niemiecki, a nie czeski. Suahili. Mandaryński. Urdu.
Każdy język rządzi się swoimi prawami. Każdy wygląda inaczej. I każdego uczy się inaczej. Jednak coś Ci powiem: niemiecki nie jest taki zły, na jaki wygląda, i jakim wszyscy go robią. Ba! Często po chwili stosowania go w codziennym życiu, bywa prostszym od wielu, wielu innych. Bo przecież jest logiczny. Poukładany do góry nogami. Jak chaos w Niemczech.
Ja nigdy wcześniej nie uczyłam się języka niemieckiego. Moje pierwsze podrygi z językiem niemieckim, to nie do końca szczęśliwe randki z przestarzałymi rozmówkami. Ale co tam, angielski w głowie jest!
Bardzo się przeliczyłam, gdy przyjeźdżając do Niemiec, okazało się, że z tym moim angielskim to nie będzie tak różowo, jak mi się wydawało. A świadomość znajomości zaledwie kilku podstawowych zwrotów w tutejszym, dzikim języku, przyprawiała o ból brzucha, głowy i palca wskazującego. Bo był moim słownikiem.
Znerwicowanie i narastająca frustracja w krótkim czasie wymusiły na mnie poszukiwanie czegoś, co pomoże mi w nauce. W głowie słyszałam tylko „język niemiecki, język niemiecki, język niemiecki, język…. niemiecki, niemiecki, nie… język?” Nie myślałam wtedy raczej o korepetycjach. Raczej o normalnej, samodzielnej nauce, za pomocą wszystko-wiedzącego Pana Interneta. Przyniósł on ze sobą sporo syfu, który w krótkim czasie pozbawiał mnie cierpliwości. Przyniósł kilka wirusów i marzeń, które trwają w głowie do dziś. Ale przyniósł też kilka portali, dzięki którym moje pierwsze prace w hotelach (TU i TU), stawały się bardziej przyjemne z dnia na dzień.
Ale zaraz, zaraz! Jestem perfekcjonistką. Wkurza mnie wszystko, co w moim mniemaniu da się zrobić lepiej i lepiej. Nieudolność gramatyczna pchnęła mnie w przepaść rozpaczy, bo mój niemiecki, bo mój akcent, bo wszystko. Na szczęście nie na długo. Gdy tylko zjawiłam się w Bayern, postanowiłam nie zwlekać dłużej, tylko zapisać się do szkoły na kurs języka niemieckiego. Po roku czasu dotarło do mnie, że każdy, indywidualny akcent jest inny. Że każdy z nas ma ogromny potencjał, że bez krępacji potrafi mówić w języku obcym, tak bardzo przecież niezrozumiałym, bez najmniejszych zastopowań związanych ze wstydem. Dziś się już nie wstydzę.
Więcej w tym temacie możecie obejrzeć tutaj:
PS. Apropos perfekcjonizmu, czy jest na sali ktoś, kto może mi pomóc ogarnąć montowanie filmów? Dziś prawie wywaliłam komputer za okno, bo intro, bo muzyka, bo film, bo jakość. I zapomniałam o outro. NIE OGARNIAM no… #takasytuacja
PS 2. Podoba się?
Podobał Ci się ten tekst? Nie bądź bierny, skomentuj i/lub udostępnij go innym!
9 komentarzy
Agnieszka Stachowiak
22 stycznia, 2015 at 11:12 PMJasne, że się podoba:) Zawsze z niecierpliwością czekam na Twoje posty dotyczące życia w Niemczech:)
Ja przygotowując się do wyjazdu do Niemiec chodzę na kurs B1 +. B1 zdałam 4 lata temu, jednak miałam przerwę w niemieckim i strasznie duże mam teraz zaległości. Gramatyka, czy pisanie jeszcze w miarę. Najgorzej u mnie z mową niestety.
Alexandra Maslon
25 stycznia, 2015 at 7:48 AMZ tą mową to chyba zawsze tak jest :) Pamiętam swoje pierwsze zagraniczne wojaże – zawsze początki były mega stresujące,bo w szkołach polskich nikt na mowę nie kładł żadnego nacisku… Ale wiesz co? To przechodzi! Szybciej niż myslisz :)
Agnieszka Stachowiak
27 stycznia, 2015 at 7:16 PMDokładnie. Ja z lekcji w szkole pamiętam tylko tłuczenie gramatyki. A później jechało się na wycieczkę do Berlina i ani be ani me ;) Mam nadzieję, że to przejdzie. :)
Paweł Zieliński
23 stycznia, 2015 at 3:52 PMKażdy język kojarzy mi się z jakimiś konkretnymi stereotypami tak więc nie można pozbyć się tego w ciągu pięciu minut. Wiele zależy od wychowania, oraz podejścia otoczenia w którym się obracamy. Stereotypy nie muszą być obraźliwe, lecz mogą stanowić nieprawdziwe opinie budujące fałszywy świat.
Pozdrawiam serdecznie
Rafał
25 stycznia, 2015 at 4:11 PMNie myli Ci się czasem niemiecki z angielskim? Np łapiesz się, że czasem jakieś słowo z jednego języka zastępujesz słowem z drugiego?
Alexandra Maslon
26 stycznia, 2015 at 4:57 PMBył taki okres, kilka miesięcy po rozpoczęciu nauki niemieckiego. Teraz już chcąc nie chcąc więcej gadam po niemiecku ;)
Nawet powiedziałabym, że w obecnym czasie miewam problemy z angielskimi odpowiednikami ;) Czasem zaczynam rozmowę po angielsku, a jakoś z automatu mózg przechodzi na niemiecki.
Rafał Skrzatek
26 stycznia, 2015 at 7:02 PMTeż tak mam. Czym dłużej uczę się niemieckiego tym bardziej tłamsi on angielski ;)
Paulina Chmielewska
26 stycznia, 2015 at 10:53 AMJa chyba z biegiem lat dojrzewam do niemieckiego. Żałuję, że jako dziecko nie chciałam się go uczyć, bo dziadek gdzieś tam próbował mnie do tego nakłonić,ale twardo mówiłam NEIN :) Co do gramatyki… chyba nie ma osoby, która by się jej nie bała. Narosło tak wiele historii i mitów z nią związanych, więc każdy, nawet jeżeli jeszcze jej nie liznął, to już wie, że ona jest taka straszna i przerażająca i nie da się. Po prostu się nie da ;) Sama tą gramatyką jestem przerażona, ale był taki etap, gdzie byłam wstanie ją poskromić i zrozumieć, aczkolwiek zaprzepaściłam swoją wiedzę i umiejętności i będę musiała zaczynać praktycznie od zera. Na chwilę obecną brakuje mi czasu na niemiecki, brakuje mi w ogóle czasu na języki, więc doszłam do wniosku, że skupię się na hiszpańskim, na którym mi najbardziej zależy a jak opanuję na tyle, by się w miarę swobodnie porozumiewać (mój cel na pierwszą połowę roku to dalsza nauka słownictwa oraz czas przeszły i przyszły – tak jak mówiłaś w przypadku niemieckiego, by móc się zwyczajnie dogadać), to chyba jednak do niemieckiego wrócę i w razie co, to będę Cię pytać co i jak ;)
Alexandra Maslon
26 stycznia, 2015 at 4:58 PMNa miarę swoich możliwości służę pomocą :D